22 września ukaże się nowy album Erasure, zatytułowany „The Violet Flame”. Nadchodzący krążek będzie szesnastym albumem zespołu. Nowe utwory to niesamowity, naładowany emocjami electro-pop, przepełniony melodiami syntezatorów, które zapadają w pamięć. Od pierwszych dźwięków „The Violet Flame" wciąga słuchacza w niesamowity optymizm, którym emanuje ERASURE. Album nagrany w Nowym Jorku i Londynie, wyprodukowany przez Richarda X, jest następcą wydanej w 2013 i docenionej przez krytyków płyty „Snow Globe”.
Stworzony prawie 30 lat temu duet kompozytorski Vince Clarke / Andy Bell od lat 80-tych, przez 90-te aż do dzisiaj prezentuje światu popowe hity. Piosenki takie jak „A Little Respect”, „Sometimes”, „Victim Of Love”, „Ship Of Fools”, „Blue Savannah”, „Star”, „Chains Of Love”, „The Circus”, „Who Needs Love (Like That)”, „Love To Hate You”, „Drama!”, „Always” i „Breathe” zapewniły duetowi obecność na listach przebojów, a sukces dopełniło 5 kolejnych albumów, które znalazły się na szczytach list sprzedaży.
Tracklista:
1. Dead Of Night
2. Elevation
3. Reason
4. Promises
5. Be The One
6. Sacred
7. Under The Wave
8. Smoke and Mirrors
9. Paradise
10. Stayed A Little Late Tonight
Podziel się na Facebooku
Właśnie zrecenzowałem The Violet Flame
22 września ukaże się nowy album Erasure, zatytułowany „The Violet Flame”. Nadchodzący krążek będzie szesnastym albumem zespołu. Nowe utwory to niesamowity, naładowany emocjami electro-pop, ...Album nie jest zbyt szybki (jeśli można w ogóle napisać tak o płycie zespołu electro-popowego) który to błąd z płyty na płytę popełnia ostatnio np.: Pet Shop Boys, z dobrego danceowego popu wkraczając na nowoczesny parkiet, tworząc karykaturę siebie, a zapominając o dobrej muzyce.
Początek płyty jest żywy i zaskakujący, bo prawie popowy („Dead of night” i „Elevation”) – i dobrze. Tak trzymać! Niestety już od utworu nr 3 muzyka zaczyna się nudzić („Reason” i „Promises”) wchodzić w utartą elektronikę, a ta jeśli nie jest przebojowa, a zawiera przeciętny refren, ulatuje gdzieś mimo uszu. Konkurencja radiowa wszak duża i zbyt podobna. Zbyt słyszalna automatyka zagłusza rdzeń, no chyba, że to celowy zabieg, gdy brakuje pomysłu na refren. Nie jest źle, ale przecież Erasure to elektro-potega, a nie debiutant. Oczeukjemy więcej.
I gdy już chwytamy pilota do przełączenia dalej, trafiany na utwór nr 5 („Be the one”) - nie za szybki, wręcz balladowy, znów celujący bardziej w pop, orzeźwiający. Ktoś, kto układał kolejność piosenek miał świadomość jak wciąż zachęcać słuchacza. Brawo.
Potem znów przerwa na wypełniacze i przeciętność. („Sacred” i „Under the wave”) Niby to zaproszenie na parkiet, ale ponownie ulatuje gdzieś Erasure z lat 80/90 i czasami aż szkoda, że tak dobry głos śpiewa tak średnie utwory. Tą drogą dochodzimy do „Smoke and mirrors” podobne, ale pełne niepokoju - na pewno jednak jakieś!
Pierwszy krążek kończy „Paradise” – wg mnie jeden z ciekawszych utworów nawiązujący do początku albumu i „Stayed a little late tonight” z wyraźnie zaznaczonymi partiami klawiszowymi, ale wciąż tym samym, podobnym automatem perkusyjnym. Zmarnowany pomysł na dobry koniec.
Głos wokalisty niezmienny od lat. Brzytwa! I o ile w studiu zrobimy wszystko, tak na żywo udawanie odpada - patrz wersja dwupłytowa, ale kilku największych przebojów grupy w wersjach live na płytce nr 2 musicie posłuchać już sami.
Album jest optymistyczny, romantyczny, do jesiennego rozmarzenia się, na dalekie wyprawy rowerem. Gdy zamykamy oczy – latamy.
Czy to jednak wydawnictwo tylko dla fanów grupy? W większości, ale nie tylko. Jest w nim coś, co zainteresuje nowych. Może będzie to jedynie kilka nut czy fraza, tylko czy po tylu latach to i tak nie sukces? Zapraszam do słuchawek i marzenia z płomieniami od Erasure.
W porównaniu do np. Pet Shop Boys, którzy kombinują na różnych frontach swojego artyzmu - Erasure to tylko rzemieślnicy.
Ale i tak, nie jest źle.