Bartosz Kruhlik wziął sobie do serca zasadę Alfreda Hitchcocka, że film powinien zaczynać się trzęsieniem ziemi, a potem ma być tylko ostrzej. Ale 34-letniemu twórcy bliżej do Asghara Farhadiego niż do mistrza suspensu. Tak jak dla Irańczyka najważniejsze są dla niego emocje. A te po prostu wylewają się z ekranu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się zakładnikiem reżysera tak bezradnym, jak na pokazie prasowym „Supernovej”, na którym siedziałem jak na szpilkach.

 

„Supernova” - niezwykły debiut Bartosza Kruhlika

Debiutant opowiada o wypadku samochodowym, do którego dochodzi gdzieś na malowniczej polskiej wsi. Za kierownicą siedzi naciągany polityk, pod kołami ląduje matka i dwójka jej dzieci. Patrząc na coś tak potwornego, mózg widza z automatu dzieli bohaterów na dobrych i złych, niewinne ofiary i oprawców. Odruchowo domagamy się sprawiedliwości. Jednak Kruhlik potrafi się atawizmom widzów przeciwstawić. Zmusza nas do ponownego zweryfikowania sytuacji, do zadania sobie pytania, czy istnieją czynniki łagodzące winę drogowego pirata.

supernova film na dvd

Gdyby „Supernova” była zaledwie kilkuminutowym krótkim metrażem, i tak byśmy odnotowali jej powstanie. W ciągu zaledwie paru scen reżyserowi udaje się stworzyć klimat zagrożenia, który już nas nie opuści. Im więcej ludzi dowiaduje się o wypadku, tym więcej skrajnych reakcji i postaw. Na początku, kiedy kierowca i zabici są anonimowi, wszystko przebiega według procedur. Policja, protokół, zabezpieczenie śladów. Ale kiedy tożsamość jednego i drugich wychodzi na jaw, Kruhlik wykorzystuje pretekst, żeby pokazać rozpad systemu społecznych wartości. Choć żyjemy przecież w państwie prawa, egzekwowanie kodeksu okazuje się coraz trudniejsze. Ale czy niemożliwe?

 

Hitchcock i Farhadi byliby dumni

Młody reżyser potrafi znaleźć uzasadnienie dla sytuacji, w których emocje biorą górę nad bohaterami. Jak w przypadku gliniarza, który okazuje się spokrewniony z ofiarami, czy szefa policji, który balansuje pomiędzy własną ambicją i marzeniami o stołkach a walką o sprawiedliwość. Choć film trwa zaledwie 70 minut (a i tak miał być krótszy – powstał w ramach programu 60 minut Studia Munka), a czas na ekranie płynie tak samo jak nasz – nie ma tu retrospekcji ani wycieczek do przeszłości – to wystarcza, żeby wyraźnie zarysować psychologię postaci. Tak powstała galeria indywidualności staje naprzeciwko siebie. I wtedy wiemy, że otwierający film wypadek to tylko preludium do tego, co może się wydarzyć. Za chwilę będzie jeszcze ostrzej. Hitchcock i Farhadi byliby dumni.

 

 

Inspiracją dla Kruhlika stał się tragiczny wypadek na Pomorzu. Życie straciło wtedy sześć osób. Prowadził pijany, młody kierowca. Jednak odtwarzanie tamtej historii, która obiła się szerokim echem w mediach, nie interesowało reżysera, choć jego film ma rys dokumentalny. Przy zbieraniu materiałów do filmu twórca odbył szereg rozmów z policjantami, strażakami i lekarzami, którzy opowiadali mu, że nadal potrafią się zaskoczyć, w jaki sposób świadkowie podchodzą do tego, w czym przyszło im uczestniczyć. Jedni leją gorzkie łzy, drudzy składają ręce do modlitwy i padają na kolana, ale trzeci śmieją się, a czwarci wcinają kebaba. Twórca skorzystał z tych opowieści i wplótł niecodzienne zachowania na ekran. Ale nie po to, by przełamać nastrój opowieści, tylko żeby podkręcić poczucie niepewności i zagrożenia u widza. Przecież co najmniej od czasów Stanleya Kubricka wiemy, że śmiech w sytuacji ekstremalnego zagrożenie wprowadza jeszcze więcej niepokoju. A chaos sprzyja naginaniu procedur i własnego moralnego kręgosłupa.

Dzięki jedności czasu i miejsca mamy wrażenie, jakbyśmy świadkowali prawdziwemu wypadkowi. Utwierdzają nas w tym zachowania bohaterów – naturalne, niewystudiowane, jakby improwizowali, a nie wykonywali polecenia scenarzysty. Wiarygodności przysługują się również decyzje obsadowe. Na ekranie oglądamy nieograne twarze Marka Brauna, Marcina Hycnara i Marcina Zarzecznego, którzy nawet prostym ruchom potrafią nadać odpowiedni ciężar. Doskonale rozumieją intencje reżysera, któremu nie zależało, żeby akcja przechodziła z punku A do punkty B. Dla ekipy najciekawsze jest, co dzieje się pomiędzy. Ważniejsze od samego zdarzenia okazują się jego konsekwencje oraz przyczyny. I towarzyszące temu emocje, a właściwie cała ich plejada. Kruhlik pamięta, że jesteśmy różni i w ekstremalnych okolicznościach każdy zareaguje inaczej.

 

„Supernova” - portret Polski 2019? Niekoniecznie

Reżyser co rusz zmienia perspektywę. Raz ją indywidualizuje i poświęca czas konfliktowi konkretnego  bohatera z innym (jak w wątku, w którym przedstawiciel prawa musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie lepiej będzie wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę), by za chwilę skupić się na psychologii tłumu: zbierający się gapie okazują się wyjątkowy łatwi do sterowania, gdy tylko znajdzie się mocny autorytet. Kto okaże się silniejszy: ksiądz nakłaniający do proszenia Boga o zesłanie siły, by wybaczyć, czy napędzany żądzą zemsty sąsiad? Zwłaszcza że winny jest polityk z Warszawki, a cierpi jak zwykle prowincja.

Walka klas stanowi może najsłabszą stronę filmu. Mieszkańcy prowincji zostali potraktowani dość stereotypowo. Charakteryzuje ich rozmodlenie, rozpicie, przerwy w uzębieniu i gwarowy język. Noszą się w byle łachmany, podczas gdy odpicowany polityk wygląda jak z okładki żurnala. Różnice są tak ostre i ewidentne, że bardzo łatwo przełożyć na film społeczne napięcia, o których cały czas donoszą nam media. Wielu krytyków rozpoznało w tym konflikcie komentarz do aktualnej sytuacji Polski, targanej podziałami tak politycznymi, jak i ekonomicznymi, rozdartej na dwa światy.

Jednak Kruhlik bardzo się postarał, żeby „Supernova” nie była doraźnym filmem o Polsce A.D. 2019. I to mu się udało, czego dowodem sukcesy za granicą (film odwiedził festiwale w Tallinie i Wilnie, a w Dublinie dostał nagrodę od krytyków). Znajomy Szwed mówił mi, że dla niego to rewelacyjne studium przypadku. Przez myśl mu nie przyszło, żeby dopatrywać się w „Supernovej” pocztówki z Polski. Bo nawet jeśli ta pocztówka została wykonana w Polsce, to wysłano ją znad krawędzi.

 

 

Zapraszamy na rozmowę z Bartoszem Kruhlikiem, którą poprowadzi poprowadzi Artur Zaborski. Transmisja z cyklu #premieraonline odbędzie się 15 lipca o godz. 18.00. Będzie dostępna na Facebook.com/empikcom