Każdy sprzedawca w empik.com jest przedsiębiorcą. Wszystkie obowiązki związane z umową sprzedaży ciążą na sprzedawcy.
Masz już ten produkt? Dodaj go do Biblioteki i podziel się jej zawartością ze znajomymi.
Sprawdź jak złożyć zamówienie krok po kroku.
Możesz też zadzwonić pod numer +48 22 462 72 50 nasi konsultanci pomogą Ci złożyć zamówienie.
Trzy lata po ukazaniu się skromnego, lecz urzekającego swą muzyczną urodą i emocjonalną głębią albumu "For Emma, Forever Ago", Justin Vernon powraca albumem, który lokuje go w lidze Antony'ego Hegarty'ego czy Rufusa Wainwrighta.
Pierwszy album Justin podpisał pseudonimem Bon Iver, co - biorąc pod uwagę francuską fonetykę, mniejsza o ortografię – przetłumaczyć można Dobra Zima. Rzeczywiście, tamta zima sprzed paru lat, gdy zaszył się on w głuszy w północnym Wisconsin okazała się dla niego znaczącym krokiem do światowej kariery. Dysponując minimalnymi środkami do nagrania muzyki i przetrwania stworzył małe arcydzieło, które po drobnych studyjnych retuszach jednako podbiło serca publiczności i krytyków i zapewniło albumowi „For Emma, Forever Ago” wysokie miejsca we wszystkich znaczących dorocznych ankietach na najlepszą płytę 2008 roku. Od tamtego przełomowego momentu Justin zapisał na swym koncie szereg ciekawych i ambitnych kolaboracji z tak różnymi wykonawcami, jak St. Vincent, Gayngs czy Volcano Choir, a nawet z Kanye Westem, które znacznie poszerzyły jego pierwotnie neofolkowo-altcountry’ową paletę. To słychać wyraźnie na bogato zorkiestrowanym i świetnie wyprodukowanym nowym albumie „Bon Iver”, który można odczytać jako swoistą bardzo intymną opowieść o podróży przez życie i miejsca rzeczywiste i metaforyczne, od narodzin po śmierć. Nie ma tu jednak nachalności standardowych, jednoznacznych albumów koncepcyjnych, każdy może interpretować poszczególne utwory i całość wedle swoich własnych uczuć i emocji. Tym razem w obsadzie muzycznej „Bon Iver” znalazło się – obok kilku stale współpracujących z Justinem muzyków (Sean Carey, Mike Noyce and Matt McCaughan) – wiele znakomitych postaci, by wspomnieć mistrza pedal steel Grega Leisza (Lucinda Williams, Bill Frisell), tworzących sekcję dętą Colina Stetsona (Tom Waits, Arcade Fire), Mike’a Lewisa (Happy People, Andrew Bird) i C.J. Camerieri’ego (Rufus Wainwright, Sufjan Stevens) czy odpowiedzialnego za aranżacje smyczków Roba Moose’a (Antony & The Johnsons, The National). Już tylko sam zestaw zaproszonych do nagrania „Bon Iver” muzyków świadczy, w jakim miejscu na muzycznej mapie Ameryki Justin Vernon chciałby się znaleźć, gdy wchodził do studia. Po wysłuchaniu płyty nie ma wątpliwości, iż jest to już faktem dokonanym.
ID produktu: | 1046136904 |
Tytuł: | Bon Iver, Bon Iver |
Wykonawca: | Bon Iver |
Dystrybutor: | Sonic Distribution |
Data premiery: | 2011-06-20 |
Rok nagrania: | 2011 |
Producent: | 4AD |
Nośnik: |
CD
|
Liczba nośników: | 1 |
Rodzaj opakowania: | Digipack |
Wymiary w opakowaniu [mm]: | 125 x 10 x 140 |
Indeks: | 11202271 |
Podziel się na Facebooku
Właśnie zrecenzowałem Bon Iver, Bon Iver
Trzy lata po ukazaniu się skromnego, lecz urzekającego swą muzyczną urodą i emocjonalną głębią albumu "For Emma, Forever Ago", Justin Vernon powraca albumem, który lokuje go w lidze Antony'ego ...w stanie jej dorównać?
Pierwsze przesłuchanie przekonuje, że... nie. Słuchacz nastawiony na więcej „For Emma...” będzie rozczarowany odejściem od skromności i oszczędności wyrazu oraz nieco zmieszany „barokowością” kilkudziesięciu(!) wykorzystanych instrumentów. Nie stwierdzi, że jest to zła płyta – dobra, ciekawa, ale nie tego mimo wszystko oczekiwał. Jeżeli jednak przestanie płakać w poduszkę i zechce ponownie posłuchać owego albumu, znajdzie jedną czy dwie piosenki, w których wyczuje magię poprzedniego dzieła Vernona. I od odsłuchania do odsłuchania, od utworu do utworu, dojdzie do tego, czym jest ten przedstawiciel „barokowego popu” - świadectwem rozwoju autora i pokazaniem pełni jego sił twórczych.
„Bon Iver, Bon Iver” jest arcydziełem. Trudnym, z o wiele wyższym progiem wejścia niż „For Emma..”, czasem niezrozumiałym, jednak wynagradzającym trudne początki. Jest to „sequel idealny”, nieoczywisty jednak w swej szczerości, pozornie różniący się całkowicie od poprzedniego dzieła. Nie ma na nim radiowych hitów, trudno zresztą wyobrazić sobie słuchanie tej płyty fragmentami, „poza kontekstem”- nie jest to album koncepcyjny, mimo tego poszczególne utwory, same
w sobie świetne (Holocene, Towers, Wash.), dopiero razem tworzą magiczną całość, w której każdy kawałek wynika
z poprzedniego i łączy się z następnym. Początkowe rozczarowanie zaś z perspektywy czasu wydaje się być zamierzonym efektem twórcy, który chce w ten sposób powiedzieć „nie szufladkuj mnie”.
Nie mogę polecić „Bon Iver, Bon Iver” osobom nie znoszącym poprzedniej płyty ani nie znającym tego zespołu. Istnieje duża szansa, że nie będą mogli docenić tego albumu, wyda im się (i słusznie) zbyt hermetyczny. Tak samo ludzie zachwycający się „For Emma, Forever Ago” powinni go sobie odpuścić do czasu, aż nie nacieszą się i nie poznają na wylot właśnie Emmy. Dopiero wtedy powinny zabrać się za tę zdecydowanie najlepszą płytę ostatnich lat.