Genialny „Czarnobyl” to jeden z największych tegorocznych hitów, który przyniósł HBO 19 nominacji do Emmy, telewizyjnych odpowiedników Oscarów. 10 z nich zamieniło się w statuetkę. Za rolę Walerija Legasowa Jared Harris musiał zadowolić się nominacją, co w żaden sposób nie umniejsza jego roli. Na ekranie jest po prostu świetny!

Rozmowa z Jaredem Harrisem

 

Artur Zaborski: Jak zapamiętałeś wybuch w Czarnobylu w kwietniu 1986 roku?

Jared Harris: - Pamiętam chmurę, która przesuwała się nad Europą w kierunku Wielkiej Brytanii. Media straszyły nią cały czas. Poprzerywano programy, żeby informować, gdzie aktualnie się znajduje. Najbardziej zagrożeni byli mieszkańcy Walii, bo obliczono, że chmura roztrzaska się o tamtejsze wzgórza. W efekcie na kilka lat zakazano sprzedaży walijskiej jagnięciny. Sprowadzano ją na Wyspy z Nowej Zelandii. Nam w Londynie zabroniono na jakiś czas pić mleka. I nie było można wychodzić z domu, kiedy padał deszcz, co w praktyce oznacza, że byliśmy uwięzieni, bo przecież u nas ciągle pada. A w telewizji działały wtedy zaledwie cztery kanały, więc potwornie nam się wtedy nudziło.

 

 

 

Pojechałeś kiedykolwiek na miejsce eksplozji?

- Chciałem się tam wybrać przed zdjęciami, w ramach przygotowań, ale moja żona mnie nie puściła. Na szczęście nie było wymogu ze strony produkcji, żebyśmy zaliczyli taką wizytę. Scenarzyści wielokrotnie byli na miejscu, ale aktorzy przygotowywali się poprzez filmy dokumentalne, literaturę i rozmowy z ludźmi, którzy przetrwali katastrofę.

 

Scenariusz oparty jest na świadectwie takich osób. Twoja postać też ma swój odpowiednik w rzeczywistości?

- Walerij Legasow żył naprawdę. Doświadczył tragedii na własnej skórze. Kiedy elektrownia wybuchła, był przekonany, że ma do czynienia ze zwykłym pożarem. Nikt nie podejrzewał, że właśnie uczestniczy w jednej z największych katastrof XX wieku. Kiedy na jaw wyszło, że znajdują się w obszarze skażenia, odżyły wszystkie mity na temat tego, jak radzić sobie w takiej sytuacji.


„Czarnobyl” (DVD)

 

Na przykład?

- Ludzie wierzyli - i mówię to z całkowitą powagą - że wystarczy wypić odpowiednio dużo wódki, żeby „wypłukać” z siebie skażenie. Dezynfekująca moc trunku miała być lekarstwem. Bardzo wielu lokalnych mieszkańców w tę stronę poszło. Standardem było picie dwóch butelek dziennie. Taka była zalecana dawka. Dziś brzmi to jak tani żart, ale wtedy naprawdę się salwowano takimi kuracjami.

 

To cię najbardziej zaskoczyło?

- Bardziej zdziwiło mnie tylko podejście radzieckich decydentów do tematu energii nuklearnej. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, jak nauka była wykorzystywana w czasie zimnej wojny. Z rozmów ze świadkami wynika, że mniej istotne było to, co może dla Rosjan wyniknąć z posiadania elektrowni jądrowej. Ważniejsze było, żeby wyprzedzić Stany Zjednoczone. Pod tym kątem ściganie się mocarstw przypominało walkę kogutów, które dla zasady chcą pokazać, że są silniejsze i sprawniejsze od przeciwnika. Pamiętam jedną z wypowiedzi kogoś wysoko postawionego, że w opisie elektrowni więcej miejsca poświęcono temu, co dzięki niej ma ZSRR, a nie mają Stany, niż temu, co dzięki niej zyskują sami Rosjanie.

 

Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (okładka miękka)”

 

 

Mnie zaintrygowało, że w serialu mieszkańcy Czarnobyla nie zdają sobie sprawy z tego, z czym tak naprawdę sąsiadują.

- Właśnie ta niewiedza pozwoliła nam na gatunek thrillera, w którym istotna jest tajemnica. Zło ma w nim zagadkową postać, trzeba odkryć, kim tak naprawdę jest prześladowca. Właśnie to jest zadanie filmowych bohaterów, którzy muszą sobie najpierw uświadomić, z tragedią jakich rozmiarów mają do czynienia. Dopiero kiedy tę wiedzę zdobędą, mogą się skupić na przeciwdziałaniu. Taka kompozycja świetnie się sprawdziła.

 

Podobnie jak atmosfera dokonującej się apokalipsy, którą na ekranie osiągnęliście.

- W historii ludzkości nigdy wcześniej nie zdarzyło się coś takiego, jak w Czarnobylu. Nikt, nawet najtęższe głowy, nie wiedział, jak powstrzymać konsekwencje wybuchu reaktora. Znany porządek walił się w gruz. Nikt nie miał pewności, czy da się na nim coś jeszcze odbudować, bo wiara w powstrzymanie go umierała bardzo szybko. Staraliśmy się wejść w głowę ludzi, którzy byli świadkami tej tragedii i zadać sobie pytania, które oni sobie zadawali. Doszliśmy do wniosku, że ograniczanie się do kwestii: „Czy ja sam/sama przeżyję?”, to za mało. Wtedy skala była znacznie większa: oni zastanawiali się, czy ludzkość w ogóle ma szansę na przetrwanie po Czarnobylu.

 

Chernobyl”(CD)

 

Świetnie udało wam się pokazać, że ludzie, którzy dotąd bezgranicznie wierzyli w naukę, poczuli się przez nią zdradzeni, zachowują się wręcz, jakby rozgniewali potwora.

- Wykorzystaliśmy mit o puszce Pandory. Bohaterom wydaje się, że poskromili naukę, że dzięki swojemu racjonalizmowi dotarli na szczyt technologicznych osiągnięć. Nie podejrzewali jednak, co może znajdować się za mgłą. A kiedy to odkryli, było już za późno na zabezpieczanie się. W tym kontekście „Czarnobyl” staje się uniwersalną opowieścią o zuchwałości człowieka, który opętany myślą o cywilizacyjnym rozwoju nie potrafi przewidzieć następstw swoich kroków. Wydaje mi się, że przez to serial odpowiedział na niepokoje współczesnych widzów, dlatego nawet milenialsi oglądali go z takim przejęciem.

 

Spodziewałeś, że młodzież zainteresuje ta tematyka?

- Zawsze wierzę, że dobra historia obroni się sama, nawet jeśli widz nie zna kontekstu opowieści. Pamiętam, jak z nastoletnim synem znajomego oglądaliśmy „Wojnę Charliego Wilsona” Mike’a Nicholsa, która dotyka tematu pomocy Amerykanów afgańskim rebeliantom walczącym z Sowietami. Młody był zachwycony filmem. Po seansie zapytał nas, czym był Związek Radziecki. Nie mogłem w to uwierzyć! Ale to właśnie wtedy przekonałem się, że to nie rozległa wiedza jest potrzebna, żeby docenić film czy serial. To dobra historia może rozbudzić chęć poszukiwania wiedzy. Wiem, że po emisji „Czarnobyla” w internetowych wyszukiwarkach wzrosło zapytanie o wydarzenia z 1986 roku.

 

Sam dowiedziałeś się czegoś nowego?

- Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że katastrofa była jednym z gwoździ do trumny ZSRR. Wyszło wtedy na jaw, jak radziecka armia jest nieprzygotowana na atak chemiczny, broń jądrową. Chaos, dezorientacja, brak podstawowych procedur w radzeniu sobie z taką sytuacją obnażyły prawdziwe oblicze radzieckiego systemu. A to nawet nie była katastrofa nuklearna, tylko wyciek radiacyjny, skażenie! Politycy mieli świadomość, że spadła ich wiarygodność w oczach własnego społeczeństwa i Zachodu. Tego nie dało się już cofnąć. Po Czarnobylu wszyscy wiedzieli, że jakiekolwiek groźby wojny nuklearnej są po stronie ZSRR blefem.


Jeśli skończyłeś oglądać serial „Czarnobyl” i chcesz dowiedzieć się więcej zobacz jakie książki warto przeczytać