Autor: Katarzyna Kazimierowska

„Była sobie rzeka” Diane Setterfield . Recenzja

 

Czego spodziewać się po powieści stylizowanej na historyczną, która opatrzona jest etykietami typu  „bestseller na liście New York Timesa i Amazona”? Pewnie thrillera detektywistycznego, zezującego w stronę Sherlocka Holmesa. Otóż nie. Mamy przed sobą pełnokrwistą, wielowątkową powieść, napisaną w dodatku przez byłą akademiczkę i znawczynię literatury francuskiej. Jeśli lubicie wilgoć i szelest przepływającej rzeki, nie boicie się błota, przemocy i udręczonych dusz, to ta na wskroś brytyjska książka jest dla was.

 

W pewną zimową noc do gospody Pod Łabędziem, znajdującej się nad brzegiem Tamizy, wpada pół przytomny, zakrwawiony mężczyzna, niosąc na rękach zmarłe dziecko. I mdleje. Bywalcy gospody są wstrząśnięci i zachwyceni jednocześnie. Martwe dziecko to dramat, wiadomo, ale co to za historia! Będzie o czym opowiadać przez lata! Przybysz, który później okaże się fotografem, przeżyje. Dziecko – czteroletnia dziewczynka – również. I porządnie namiesza wśród lokalnej społeczności. Jedni uznają ją za zaginioną dwa lata temu córeczkę młodego bogatego małżeństwa. Inni – za wnuczkę ciemnoskórego farmera. Znajdzie się też udręczona kobieta, która rozpozna w niej zmarłą przed wielu laty siostrę. Dziewczynka ma mutyzm, więc właściwie nie wiadomo, czyja jest, ani jak znalazła się w wodzie, z której wyjął ją wspomniany fotograf. Niemniej z jej powodu w miasteczku zaczyna się dziać, czy też – jak powtarzają mieszkańcy - „coś wisi w powietrzu”.

Była sobie rzeka

Autorka, nie bez kozery oczytana w literaturze, zgrabnie podrzuca nam smaczne kąski: a to dickensowskie wątki biednych chłopców, którzy uciekają z sierocińca, a to historie niespełnionych miłości niczym z sióstr Brontë. Opowieści przeplatają się, meandrują niczym tytułowa rzeka. Tu każdy ma do opowiedzenia swoją historię, dygresje nakładają się piętrowo. I każda warta jest wysłuchania, w dodatku w odpowiednim momencie okaże się ważnym elementem układanki. Tę powieść można czytać na wiele sposobów: jako historię łotrzykowską, gdzie dobro zawsze zwycięża; jako opowieść metafizyczną, gdzie właśnie to nieładne, zezujące oko (a będzie tu takie u jednej z drugoplanowych, choć kluczowych bohaterek) widzi więcej niż oko zdrowe; gdzie świnie zdają się rozumieć więcej niż ludzie, a dzieci pojawiają się w rzece, by wyprostować nasze koleje losu.

 

Jednocześnie autorka umieszcza też tropy własne: fotograf Henry Daunt to ukłon w stronę słynnego fotografa Tamizy Henry'ego Taunta, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. No i sama Tamiza. Książka wręcz ocieka wodą. Wilgoć, błoto czy nawiązania do rzeki pojawiają się na niemal na każdej stronie. Można się zdrowo wyziębić po przeczytaniu tych 470 stron, ale nie można odmówić autorce wyjątkowo pięknego języka, jakim opisuje głębię, kolory i nurt rzeki. A ta potrafi być spokojna, piękna, dostojna, by w najmniej spodziewanym momencie zmętnieć, wpaść w wir, wzburzona wylać, zalać i pochłonąć w swoje odmęty kogo trzeba. Tamiza w opisach Setterfield zdaje się dzika, nieujarzmiona, jest jak Los, który waży życie człowieka i albo zabiera go na drugi brzeg, albo pozwala mu zostać.

 

Wreszcie ta powieść to hołd oddany samej tradycji opowiadania. We wspomnianej gospodzie Pod Łabędziem ludzie przychodzą nie tyle by napić się i zapomnieć, ile by posłuchać opowieści lub się nimi podzielić. Liczy się nie tyle prawda, ile sztuka opowiadania, pobudzenia wyobraźni, zachwycenia słuchaczy. W pewnym momencie w gospodzie odbywa się pokaz „opowieści w obrazkach”, gdzie częścią historii stają się też powiększone i pokazane na ścianie zdjęcia. To wywołuje ogromne poruszenie wśród bohaterów, a w czytelniku zapowiedź naszego losu: bałwochwalczego oddania kulturze obrazkowej. Setterfield pozwala swoim bohaterom opowiadać, snuć, bajać, bajdurzyć, tkać opowieści i to one stanowią nie tylko klucz do tej historii – bo dopiero wszystkie opowieści usłyszane przez właściwe osoby sprawią, że zrozumiemy, kogo reprezentuje wrócona ze zmarłych topielica  - ale zdają się być sensem komunikacji, rozmawiania, opowiadania sobie i siebie nawzajem. Opowieść jest opowieścią, jest opowieścią, jest opowieścią, by sparafrazować słynny wiersz Gertrudy Stein. Tylko opowieść nas wyzwoli, zdaje się mówić autorka, w niej jest sens bycia ze sobą, budowania więzi i tworzenia wspólnot.

Diane Setterfield, autor foto: Susie Barker

Choć bliższe mi są rzeczne opowieści ocierające się o bardziej współczesne historie (choć nawiązujące do wątków starych jak świat, jak tragedia grecka), które na przykład mistrzowsko wykorzystała w swojej mrocznej powieści pt. „Pod powierzchnią” Daisy Johnson, to doceniam mrok i czar tej książki, w której chwilami głucho uderza jak woda o burtę klimat pamiętnego serialu „Taboo” z Tomem Hardym. „Była sobie rzeka” ma ogromny potencjał wizualny, kto wie, może niedługo zobaczymy ją na dużym ekranie.